Po pierwszym etapie tegorocznego Dakaru nie narzekał prawie nikt. Po drugim każdy ma się na co poskarżyć. Awarie, wywrotki, przebite opony nie ominęły nawet najlepszych. Jeszcze inni na swojej drodze spotykali byki i psy wielkości krów. Taaak… Dakar to niezapomniane wrażenia.
Trasa z San Juan do San Rafael została przez organizatorów nazwana najszybszym etapem rajdu. A wiadomo, że jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. I kiedy w Polsce świętowano Trzech Króli, w Ameryce Południowej bies tarzał się po ziemi ze śmiechu. Lista usterek i małych kraks jest bardzo długa i wciąż rośnie. Cyril Despres zderzył się z wydmą, zobaczył gwiazdy i zniszczył camelbak, przez co ostatnie 100 km pokonał bez kropli wody. Marc Coma musiał usuwać kamień, który wpadł mu do skrzyni biegów i skutecznie ją zablokował. Marcos Patronelli miał problem z wszystkimi czterema kołami quada, a Nasser Al-Attiyah wziął na trasę trzy zapasowe opony i… wszystkie trzy wykorzystał. Juan Barreda Bort uderzył w głaz i zniszczył nawigację. Nie wspominając już o zakopanym Małyszu (nie mylić z Małyszem w Zakopanem), dwóch kapciach Hołka (na upał zdecydowanie bardziej praktyczne są klapki) i przepompowywaniu paliwa ustami przez Sonika (następnym razem proponujemy oranżadę). Zadowolony był tylko bezbłędny Peterhansel, który na pustyni nie musiał nawet specjalnie nawigować, bo na każdej wydmie było tylu kibiców, że nie sposób było pomylić kierunku jazdy. Żeby ten temat zakończyć z powagą informujemy, że po zaledwie dwóch odcinkach, z rajdu już wycofały się 23 pojazdy! W tym słynny motocyklista z Norwegii Pal Anders Ullevalseter.
Dakar tysiącami kilometrów prowadzi przez bezdroża. Byłoby więc dziwne, gdyby na drodze kierowców nie pojawiały się zwierzęta. Po pierwszym odcinku Martin Kaczmarski opowiadał o byku, który stanął na drodze jego Mini i to młody Polak musiał martwić się o wyminięcie zwierzęcia, a nie odwrotnie. Nieprzyjemną przygodę miał też 60-letni quadowiec Domingo Miguel Angel Reginato, który twierdzi, że wpadł na psa wielkości krowy. Argentyńczyk, którego synowie jadą w stawce samochodów, nie zdążył wyhamować i posłał „krowopsa” w powietrze. Sam również nieprzyjemnie zderzył się z ziemią, ale nabawił się tylko kilku siniaków i skręconej kostki. O wycofaniu się nie ma mowy, bo w San Miguel de Tucuman na quadowca i jego synów czeka cała rodzina i chłopaki nie mogą odpuścić.
W poniedziałek na wydmach Nihuil odnotowano temperaturę wysokości 40 stopni. Upał doskwiera wszystkim. We wtorek motocykle i quady wyjadą na wysokość 4300 m n.p.m. i do palety wrażeń dojdzie jeszcze choroba wysokościowa. Dolegliwości z nią związanych, już na wysokości 2000 m n.p.m. doświadczył pierwszego dnia Włoch Alessandro Zanotti. – Miałem ostry ból głowy i mdłości. To na pewno nie upał, bo do niego jestem przyzwyczajony. Raczej wysokość – mówił zawodnik. Gratulujemy analitycznego umysłu i życzymy powodzenia pod Aconcaguą.
Cytat dnia (Rafał Sonik o radzeniu sobie z niedziałającą pompą paliwa) – Zdążyłem znaleźć butelkę wody mineralnej, wężyk i przepompowywałem paliwo ustami, tak jak kiedyś. Popiłem dziś trochę benzyny, ale operacja zakończyła się sukcesem.
ODWIEDŹ NAS NA: