Przez dwa dni zmagań polscy kierowcy nie mieli okazji spotkać się ze swoimi kolegami z MANa. Grzegorz Baran, Robert Jachacy i Paweł Grot mieli trochę problemów technicznych, byli zmuszeni do pokonywania wydm nocą, a na koniec stracili dwa koła zapasowe i urwali tylną ścianę ciężarówki…
Choć polska załoga ma za sobą trudne chwile, w tej chwili wierzy, że wyczerpała już limit pecha. – To prawda, że nasze ostatnie dni nie były szczęśliwe – przyznaje kierowca MANa Grzegorz Baran. – Wszystko zaczęło się na pierwszym etapie, kiedy na podjeździe zgasł nam silnik i nie chciał długo zapalić. Potem noc pracy mechaników i nasz nerwowy sen. W końcu się udało. Na odcinek wyjechaliśmy z dużym opóźnieniem i wydmy musieliśmy pokonywać nocą.
- Uważam to za nasz wielki sukces – dodaje Robert Jachacy. – W jednej z sytuacji niewiele brakowało, żebyśmy położyli ciężarówkę na boku i wtedy byśmy zostali tam na noc. I kto wie, czy to nie byłby koniec rajdu. Dojechaliśmy około 4:00 rano na biwak, kiedy ruszali z niego motocykliści… Było głośno, ale udało nam się pospać parę godzin. Tak nam się przynajmniej wydawało.
To jednak był dopiero początek przygód, bo kiedy polskie trio cieszyło się, że odcinek został skrócony i wcześniej stawią się na biwaku, przyszły kolejne problemy. – Na 3. etapie wszystko przebiegało pomyślnie, do momentu, kiedy 30 km przed metą zakopaliśmy się w fesz feszu i przecięliśmy oponę. Jeśli ktoś nie wie, jak to wygląda, to można sobie wyobrazić, że pół tony cementu wrzucamy do pokoju o powierzchni 10 m2 – obrazowo przedstawił sytuację Jachacy.
Pierwszy odcinek trasy był wyboisty. Prawdopodobnie właśnie tam odczepiły się z mocowań koła zapasowe i zaczęły latać po pace. Każde z nich waży kilkadziesiąt kilogramów, więc wybiły tylną ścianę i razem z nią pozostały gdzieś na bezdrożach.
- Wyleciały również filtry powietrza, woda i inne drobiazgi. Dobrze, że nasze torby zostały na miejscu, choć pod grubą warstwą piachu trudno je było znaleźć. Urwaliśmy jeszcze przewody do pompowania kół. Teraz mechanicy kończą łatać auto i jak nasz limit pecha się wyczerpał to jedziemy dalej – mówili polscy zawodnicy.
Paweł Grot, który jest debiutantem na Dakarze przyznał, że rajd dał mu już w kość. – Myślałem, że trochę więcej pośpię, ale ogólnie jest w porządku. Dziś jestem wykończony, ale jutro pewnie znowu będę jak nowonarodzony – zakończył z uśmiechem.
ODWIEDŹ NAS NA: