Krzysztof Hołowczyc na 5. odcinku specjalnym stracił ponad godzinę do liderów wyścigu. Polak zaklinował samochód, kiedy próbował wyprzedzić złośliwie zajeżdżającego mu drogę Robby’ego Gordona. Uwięziona w ogromnym upale, na środku pustyni załoga Mini była na skraju wyczerpania…
- Pierwszą część odcinka jechaliśmy szybkim tempem, sukcesywnie wyprzedzaliśmy kolejne załogi. Doszliśmy buggy Chabota, który doszedł Gordona. Przed Gordonem jechał Dąbrowski, który dość szybko zjechał na bok i przepuścił naszą trójkę. Gordon zaś szybko przepuścił Chabota. Niestety nas już nie chciał przepuścić, mimo, że wielokrotnie naciskaliśmy sygnalizację Sentinel o zamiarze wyprzedzania. Co gorsze, kilkakrotnie zwalniał, a gdy go zaczynaliśmy wyprzedzać, gwałtownie zajeżdżał nam drogę. Sytuacja była ekstremalnie niebezpieczna! Tak niesportowego zachowania nie widziałem nigdy w życiu – mówił wciąż mocno zdenerwowany Hołowczyc.
Aby zakończyć ten „taniec śmierci” z Amerykaninem, „Hołek” skręcił w odchodzącą od głównej trasy dróżkę, aby ominąć rywala szerokim łukiem. Niestety wpadł między dwie niewysokie, ale bardzo grząskie wydmy, pomiędzy którymi zaklinowało się jego auto.
- Ruszyliśmy energicznie do odkopywania, ale szło nam bardzo ciężko. W 55. stopniowym upale każdy ruch łopatą, człowieka ubranego w niepalną bieliznę i gruby, czarny kombinezon, to ogromny wysiłek. Po kilkudziesięciu minutach odkopywania byliśmy wykończeni. Do tego cały czas nie mogliśmy ruszyć auta. W pewnym momencie zobaczyłem, że Konstatnin siedzi bez ruchu zupełnie wykończony. Chciałem mu podać energetyczne żelki, ale zamieniły się one w gęstą ciecz. Wmusiłem jednak trochę kalorii w nas obu i popiliśmy to chyba pięcioma litrami wody. Upał robił swoje, w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że nie damy rady i trzeba wezwać pomoc. Nagle coś we mnie wstąpiło. Pomyślałem, jak to? Ja nie dam rady? Ja? Rzuciłem się ponownie do walki z piachem i stopniowo centymetr po centymetrze samochód wyjeżdżał z pułapki. W końcu po godzinie, która wydawał się nam wiecznością, wyjechaliśmy z powrotem na trasę – relacjonował dramatyczne chwile olsztynianin.
Wkrótce Konstantin Żilcow zaczął dochodzić do siebie i nie tylko odzyskał zdolność nawigowania, ale również całkiem sprawnie przeprowadził czerwone Mini przez trudny fragment trasy, gdzie większość załóg gubiła punkt kontrolny. – Nam nie poszło tak źle, ale pewnie też straciliśmy tam z 15-20 min – zaznaczył Hołowczyc.
- Bardzo szczęśliwi wjechaliśmy na metę pierwszej partii oesu. Cieszyliśmy się jak dzieci, że udało nam się wyjść z tej matni cało i zdrowo. Po odpoczynku na dojazdówce, drugą część odcinka pojechaliśmy już bardzo szybkim tempem, bez żadnych przygód i odrobiliśmy kilkanaście minut straty. Jesteśmy w dobrych nastrojach przed kolejnym etapem. Mamy tylko wielką sportową złość na Gordona, który kolejny raz na Dakarze zakpił sobie z zasad fair-play! Mamy nadzieję, że organizator udzieli mu stosownej reprymendy.
ODWIEDŹ NAS NA: